Wyjrzał na zewnątrz i patrzył na zbliżającą się burzę.

- Najlepsze miejsce na ziemi, co?
Mark pożerał ją wzrokiem. Oczywiście miała na sobie spraną bluzeczkę, dżinsy, tenisówki i... I wyglądała uroczo. Jakim cudem podobały mu się kiedyś takie kobiety jak In-grid? Jak mógł uważać, że kobieta musi być dobrze ubrana i perfekcyjnie zrobiona? Co to ma wspólnego z prawdzi¬wym pięknem?
sierocińcu było pozbawione smaku, ale Huff za każdym razem wylizywał talerz do czysta. Dzięki regularnym posiłkom zaczął rosnąć. Gdy w wieku trzynastu lat uciekł z sierocińca, wyprzedzał swoich rówieśników zarówno pod względem wzrostu, jak i wiedzy. Resztę wykształcenia, w tym prawdopodobnie najważniejsze lekcje w jego życiu, zdobył z doświadczenia. Utrzymywał się sam, dzięki własnemu rozumowi i sprytowi. Potrafił zapewnić sobie dach nad głową i pożywienie, podczas gdy inni nastoletni chłopcy stresowali się trądzikiem. Wsiadł do pociągu, w nieznanym kierunku. Tak się złożyło, że transport zatrzymał się w Destiny, w celu rozładunku kilku wagonów wypełnionych złomem, zakupionym przez odlewnię Lyncha. Huff nie wiedział nawet, w jakim znalazł się stanie, ale gdy przeczytał nazwę miasta na tablicy przybitej do wieży wodnej, uznał to za omen. Natychmiast zdecydował, że tutaj właśnie się osiedli. Nie miał żadnego doświadczenia w metalurgii, lecz odlewnia Lyncha była jedyną fabryką w mieście i jedynym miejscem, gdzie były wolne posady. Huff uczył się szybko i wkrótce zwrócił na siebie uwagę Lyncha. - W wieku dwudziestu pięciu lat zostałem jego prawą ręką - powiedział Rudemu. - Przez kolejne kilka lat próbowałem wbić mu do głowy co nieco wiedzy o interesach. Dżentelmen, który ostatecznie został teściem Huffa, nie należał do wizjonerów. Robił, jak to sam mawiał, „cholernie dobre pieniądze" na swoim przedsiębiorstwie i to go satysfakcjonowało. Niewielkie ambicje pana Lyncha były powodem nieustannej frustracji Huffa, który dostrzegał rozwój rynku i wiedział, że przechodzi im przed nosem szansa zaopatrywania go w materiał, na który wzrasta popyt. To właśnie było przedmiotem wiecznych sporów między nimi. Rozwój i zwiększenie produkcji nie leżały w planach pana Lyncha. Był zadowolony z obecnego stanu rzeczy. Huff miał w sobie mnóstwo energii i dalekosiężne plany. W sprawach finansowych jego teść wykazywał bardzo konserwatywne podejście, tymczasem Huff wyznawał jedną z głównych zasad ekonomii, głoszącą, iż aby zarobić pieniądze, trzeba je najpierw wydać. Żaden z nich nie miał wątpliwości co do jednego - że to stary Lynch trzymał kasę. Huff poza pensją nie miał ani grosza, w związku z tym ostatecznie liczyła się wyłącznie opinia jego przyszłego teścia. Dopiero nieszczęście dało Huffowi szansę do działania. Gdy wylew sparaliżował Lyncha, przejął kontrolę nad produkcją. Wszyscy śmiałkowie, którzy odważyli się zaprotestować, zostali zwolnieni w trybie natychmiastowym. Pan Lynch, choć niezdolny się wysłowić przez ostatnie trzy lata życia, zdążył jeszcze zobaczyć, jak jego przedsiębiorstwo rozrasta się czterokrotnie i przynosi tyleż więcej pieniędzy rocznego zysku, jedyna zaś dziedziczka Lynchów, jego córka Laurel, poślubia mężczyznę, który spowodował ten niezwykły postęp. - Miałem trzydzieści lat, kiedy umarł pan Lynch - powiedział Huff do Rudego. - Dwa lata później wprowadziłem swoje nazwisko do nazwy przedsiębiorstwa. - Zawsze miałeś zdrowe ego, Huff. - Do diabła, przecież zapracowałem na to. Miałem pełne prawo. Rudy wpatrzył się w swoją szklankę. - Zaprosiłeś mnie tutaj, żeby pogadać o starych czasach? - spytał. - Nie. Jesteś tu, żeby mi wytłumaczyć, co się, do diabła, dzieje. Ten twój nowy detektyw prześladuje Chrisa, a ty na to pozwalasz. Dlaczego? Za mało ci płacę? - Nie o to chodzi, Huff. - Więc o co? - Umieram. - Rudy wychylił pozostałą whisky i zaczął obracać pustą szklankę w dłoni. Huff był zbyt zaskoczony, żeby coś powiedzieć. Wreszcie Rudy spojrzał na niego nieufnie. -
Róży. - Nie można kogoś oswoić raz na zawsze. Żeby być naprawdę przyjacielem, trzeba wciąż się wzajemnie
papieru nie obudził baranka.

- Chyba nie mówisz o sobie? - Przyjrzał się jej uważ¬nie. - Nie mogłaś być zwyczajna, nawet jak miałaś trzy lat¬ka. - Odwrócił się do ogrodnika i spytał po francusku: - Co o niej myślisz, Ottonie? Czy ona nie jest wspaniała?
- Wszystko w porządku, Fred. Cieszę się, że dałeś mi znać. Co się stało Billy'emu Paulikowi? Bardzo z nim źle? - Beck miał nadzieję, że rozmiar obrażeń pracownika nie był współmierny do ilości krwi na ubraniu Decluette'a. - Bardzo źle, panie Merchant. Billy chyba straci ramię. Beck odetchnął głęboko i powoli wypuścił powietrze. - Jak to się stało? - Pracował przy przenośniku. Zastępował kolegę, który jest na urlopie. Próbował wyregulować ześlizgujący się z prowadnic pasek klinowy. - W czasie gdy maszyna pracowała? Decluette zaszurał niepewnie stopami. - No tak, proszę pana. Zazwyczaj nie wyłączamy taśmy, chyba że zdarza się coś naprawdę poważnego. Dlatego przenośnik nadal pracował. Rękaw Billy'ego zaplątał się w mechanizm, a on nie zdołał dosięgnąć wyłącznika. Cholerna maszyna wciągnęła mu całą rękę do środka. Jeden z robotników podbiegł do wyłącznika i zatrzymał taśmę, ale wtedy już... - Brygadzista z trudem przełknął ślinę. - Nie czekaliśmy nawet na karetkę. Zgarnęliśmy Billy'ego i sami go tu przywieźliśmy. - Wskazał ręką na trzech innych mężczyzn, siedzących w poczekalni. Wyglądali na równie wstrząśniętych, jak kierownik zmiany. Ich ubrania również były zabrudzone krwią. - Ramię Billy'ego ledwo się trzymało. Moe musiał je przytrzymywać, inaczej chyba by całkiem odpadło. „Bardzo źle" było wielkim eufemizmem. Zdarzyła się prawdziwa katastrofa. - Był przytomny? - Na początku, kiedyśmy go odciągali od maszyny, krzyczał straszliwie. Nigdy tego nie zapomnę. To był nieludzki wrzask. Potem chyba wpadł w szok, bo ucichł. - Rozmawiałeś z lekarzem? - Nie, proszę pana. Zabrali Billy'ego na oddział i od tamtej chwili nie widzieliśmy żywej duszy, z wyjątkiem tej pielęgniarki w recepcji. - Billy ma rodzinę, prawda? - Zadzwoniłem do Alicii. Jeszcze tu nie dotarta. - Zrobiłeś dla Billy'ego wszystko, co w twojej mocy - powiedział Beck, kładąc dłoń na ramieniu Freda. - Zajmę się resztą. - Jeżeli panu to nie przeszkadza, panie Merchant, chcielibyśmy zostać. Załatwiłem już dla nas zastępstwo do końca zmiany. Chcielibyśmy się dowiedzieć, czy Billy zdoła z tego wyjść. Stracił bardzo dużo krwi. Beck nie chciał nawet myśleć o tym, że Paulik miałby się nie wykaraskać. - Billy na pewno doceni wasz gest. Fred miał się już odwrócić, gdy nagle o czymś sobie przypomniał: - Jak się czuje pan Hoyle? - spytał. - Jego życiu nic na razie nie grozi. Myślę, że wydobrzeje. Beck zostawił czwórkę robotników na przyciszonej rozmowie i wystukał numer telefonu Chrisa. Po sześciu dzwonkach komórka przełączyła się na pocztę głosową. Beck zostawił wiadomość: „Zdaje się, że mieliśmy trzymać telefony pod ręką. Zadzwoń do mnie. O ile wiem, z Huffem wszystko w porządku, ale mamy inny nagły wypadek". Pielęgniarka siedząca w recepcji nie chciała zdradzić mu żadnych szczegółów. Zirytowany jej kręceniem, rzucił: - Mogłaby mi pani przynajmniej powiedzieć, czy żyje. - Nie jest pan członkiem rodziny ani choćby krewnym, prawda?
- Może ten jeden raz, skoro ma pani za sobą długą po¬dróż... Ale czy Jego Wysokość zgodził się na pani nieobec¬ność na kolacji?
Czy to możliwe, by z trudem powstrzymywał wybuch śmiechu? I czemu nagle i ją naszła nieodparta ochota, by się roześmiać?
Pokusa okazała się zbyt silna. Tammy zaparzyła świeżej herbaty, przygotowała tosty z dżemem i ustawiła wszystko na tacy. Odetchnęła głęboko. - No, to idę.
Lucy westchnęła tęsknie.
- Co o tym myślisz? - zagadnął Mark.
Jej uśmiech zgasł w ułamku sekundy.
Infantylizm (infantylność) typowo powiązuje się z przejawianiem przez osobę dorosłą zachowań, które raczej przypisać by można dziecku. https://wesowow.pl/infantylnosc-czym-jest-i-jakie-sa-jej-rodzaje-oraz-przyczyny/ infantylność to niedojrzałość emocjonalna, najczęściej występuje u osób bez partnera życiowego.

Nie usmiechał sie, nie pocieszał jej, w ogóle sie nie

się za robienie porządku. Najpierw dokończyłem malowanie drzwi resztą farby, która nie zdążyła zaschnąć, a potem
- Nie powinienem był tego robić. Dopiero co dowie¬działaś się o śmierci siostry, o istnieniu Henry'ego i pod¬jęłaś decyzję o wyjeździe z kraju. Za dużo jak na jeden
Uśmiech znikł z twarzy Marka.
Warto sprawdzić te nowe apartamenty Kołobrzeg w Polanki.

bo jeśli szukają mnie za zabójstwo Hoyle'a, to wkrótce dostarczę im rzeczywistego powodu - przeciągnął ostrze po jej sutku. - A zawsze miałem pociąg do rudzielców. Sayre siedziała w biurze szeryfa, razem z Rudym i detektywem Scottem, gdy do środka wszedł Beck. Wyglądał fatalnie, podobnie jak ona. Przejeżdżając obok fabryki, Sayre zauważyła demonstrację. Nie było to dla niej zaskoczeniem, ponieważ dzień wcześniej rozmawiała z Clarkiem Dalym. Zadzwonił do niej wkrótce po jej powrocie z Nowego Orleanu. Powiedział, że jest w Centrali, ma przerwę na kawę. Korzystał z komórki kolegi. W jego głosie dało się słyszeć podekscytowanie postępami, jakie zdołał poczynić. - Zidentyfikowałem kilku kapusiów Huffa i ostrzegłem ludzi, żeby uważali, co przy nich mówią, ponieważ o wszystkim usłyszy Huff. - Clark i kilku zaufanych kolegów robili również wszystko, co w ich mocy, aby reszta załogi nie zapomniała o Billym Pauliku. - Nielson uruchomił sprawę z demonstracją. Huff wygłosił wielką przemowę, ale nie udało mu się nas zastraszyć. Wszystko wygląda coraz lepiej, Sayre. Poinformuję cię o postępach, jak tylko będę mógł. Glos Clarka był przesycony optymizmem i pewnością siebie. Sayre pomyślała, że dokonała dobrego wyboru, prosząc go o zaangażowanie się w coś ważnego. Nie odezwał się do niej od tamtej chwili, ale najwyraźniej niezadowolenie wśród załogi wzrosło w ciągu tej nocy, pomimo wysiłków Huffa. Dziś rano do pikiety dołączyli niektórzy z robotników. Wyjaśniało to mizerny wygląd Becka. Wszedł do biura szeryfa Harpera i rzucił ponuro: - Dzień dobry. Odpowiedzieli mu chórem, chociaż bez specjalnego przekonania. Beck zajął wolne miejsce obok Sayre, naprzeciwko biurka Rudego. Wayne Scott pozostał nadal stał. - Jak się mają sprawy w fabryce? - spytał szeryf. - Jest gorąco. - Dzisiaj podobno ma dojść do trzydziestu ośmiu stopni Celsjusza - zauważył Scott. Sayre pomyślała, że Beck miał na myśli raczej coś innego niż temperatura powietrza. - Dziś rano pojawili się kolejni demonstranci. - Beck zignorował Scotta i zwrócił się do Rudego. - W sam czas, żeby przywitać poranną zmianę, która pojawiła się w pracy o siódmej. Niektórzy robotnicy wzięli ulotki, inni nawet dołączyli do pikiety, co naprawdę rozgniewało ludzi lojalnych wobec Hoyle'ów. Atmosfera jest gorąca i nie wiem, jak długo uda się nam utrzymać ich w ryzach. Cały czas próbuję skontaktować się z Nielsonem, porozmawiać, rozwiązać tę rzecz pokojowo, ale nie odpowiada na moje telefony. Odzywał się do ciebie? - zwrócił się nagle do Sayre. Pierwszy raz od powrotu z Nowego Orleanu spojrzeli sobie w oczy. Sayre odczuła to niemal jak fizyczny wstrząs. - Nie - odparła. Spoglądał jej w oczy, jakby szukając potwierdzenia, że kłamie, potem zwrócił się do Rudego: - Nie mogę tu długo siedzieć. Dlaczego chciałeś mnie widzieć? Rudy wskazał na Sayre. - Sayre miała dziś w nocy gościa i pomyślała, że powinieneś usłyszeć, co miał jej do powiedzenia. - Gościa? - Dziś rano do mojego pokoju hotelowego włamał się Klaps Watkins. Beck wpatrywał się w Sayre z zaskoczeniem, a potem spojrzał na Rudego, jak gdyby szukając potwierdzenia jej słów.

przyjaciółka potrzebuje pomocy, bo zamierza odejsc od me¿a,
Samochód było teraz słychac znacznie bli¿ej.
rosły ró¿e. Kwiaty ju¿ dawno przekwitły, z ziemi sterczały
sprzedaż mieszkań Kołobrzeg

Beck spędził z nią część wieczoru. - Wciąż wypełnia zadanie? - Właściwie to nie. Uratował ją przed Klapsem Watkinsem. Chris zatrzymał się na półpiętrze. - Co proszę? Huff odwrócił się z uśmiechem, potrząsając głową. - To, co powiedziałem. Beck pojechał do miasta na burgera i zobaczył Sayre w restauracji, co samo w sobie go zdumiało. Był tam również Klaps, ze swoimi wielkimi uszami i całą resztą, i próbował ją poderwać. Huff przekazał Chrisowi to, co powiedział mu Beck. Kiedy skończył, Chris potrząsnął głową z mieszaniną rozbawienia i konsternacji. - Co do diabła Klaps Watkins miałby do zaoferowania Sayre? - Ostatnią rzeczą była zniewaga wobec naszej rodziny. - Huff zmarszczył brwi. - Cieszę się, że Beck tam był. Wiadomo, czego chciał ten biały śmieć. Beck zadzwonił do mnie, jak tylko rozstał się z Sayre. Pojechał za nią do motelu i został, póki nie weszła do pokoju. Sayre wiedziała o towarzystwie i pewnie się domyśliła, że Beck opowiedział mi o wszystkim przez telefon. I ujął to tak - że gdyby wzrok mógł zabijać, byłby już trupem. - Nie zdziwiłbym się. - Sayre twierdzi, że zdecydowała się zostać na noc, żeby odpocząć i wyruszyć z samego rana, ale nie jestem przekonany, że to jedyny powód jej decyzji. Chyba żałuje, że była nieobecna, kiedy rodzina jej potrzebowała. - Przeceniasz ją - odparł Chris. - Osobiście nie sądzę, żebyśmy ją obchodzili. - Nie bądź taki pewny. Beck twierdzi, że chciała czegoś się dowiedzieć o sprawie Iversona. - Jak to miło z jej strony, że wreszcie się tym zainteresowała. Huff uśmiechnął się, słysząc sarkazm w głosie Chrisa. - Wydaje mi się, że twoja siostra ma wyrzuty sumienia, iż nie było jej przy tobie, kiedy potrzebowałeś pomocy. Zapewne dręczy ją również to, że nie było jej tutaj dla Danny'ego. - Co nasza droga Sayre mogłaby zrobić dla niego, czego myśmy nie zrobili? Stanęli w ocienionym przedpokoju. Huff zerknął w stronę zamkniętych drzwi do pokoju Danny'ego. - Prawdopodobnie nic. Do diabła, nigdy nie potrafiłem zrozumieć tego chłopaka. Myślę, że strata matki w tak młodym wieku spowodowała, że nigdy się nie pozbierał. Chris położył dłoń na ramieniu ojca. - Mam nadzieję, że teraz ma wszystko, czego potrzebuje. I że odnalazł spokój. Z tymi słowy pożegnali się i ruszyli każdy do swojej sypialni, Huff, nieczęsto zmęczony, tym razem byt wyczerpany. Usiadł w fotelu naprzeciwko okien, które wychodziły na trawnik na tyłach domu i rozciągające się poza nim rozlewisko. Zmartwienia, które miał nadzieję zostawić na ganku, teraz powróciły. Chris dołożył się jeszcze do nich najnowszymi wiadomościami o Mary Beth. Poza tym była Sayre, tryskająca nienawiścią do niego. Do niego. Własnego ojca. Nie miał żalu do Laurel za to, że umarła i zostawiła go z trójką dzieci do odchowania. Zrobił, co uważał za najlepsze dla nich wszystkich, ale jedynie Chris wykazywał się odpowiednimi cechami charakteru. Życie było skomplikowane, chociaż oczywiście znacznie lepsze od jego alternatywy. Huff nie wierzył w życie po śmierci. Kaznodzieje mogli sobie mówić co chcieli o skarbach czekających na ludzi w niebie, ale jego zdaniem, kiedy nadchodził koniec, był definitywny. To wszystko, co przynosiła pani Śmierć. Była tylko i wyłącznie tym - śmiercią. Huff nie oponował przeciw

Wział do reki raport i przejrzał go pobie¿nie. Ktokolwiek
- Reflektor jest zbyt cie¿ki i nieporeczny, w razie
dostawał to, czego chciał.
kurs IOD